Wybrałem się na wieczorny seans. Na dużej sali kinowej ledwie kilka osób.
Film nie pokazuje złożoności (po)wojennych losów polskich Żydów, a fotografuje jedynie sytuację w zapyziałej miejscowości ukrytej gdzieś między Warszawą a Białymstokiem. Jej współcześni (filmowi!) mieszkańcy to – z kilkoma chlubymi wyjątkami – brudny, głupi i zawzięty motłoch, który wzbogacił się w trakcie II wojny na żydowskiej krzywdzie. Nie jest to film historyczny, jednak sporo scenarzysta zrobił, żeby ludzie nie rozróżniający wizji artysty od dokumentu mogli przerzucać się oskarżeniami o skalę antypolonizmu… polskiego obrazu.
W porównaniu do wstrząsającego emocjonalnie i fantastycznie z(a)granego „W Ciemności” Agnieszki Holland, „Pokłosie” jest według mnie zimnym pseudo-dreszczowcem obyczajowym, w którym aktorzy nie wychodzą poza przeciętny warsztat (grają sprawnie, ale trudno uwierzyć w postaci, w które się wcielili).
Mógł powstać film wielowymiarowy, po którym ludzie kłanialiby się Władysławowi Pasikowskiemu w pas, a tak… znów dostanie się Żydom. Szkoda!