Bo jak inaczej nazwać sposób, w jaki od blisko 10 lat spędzam kilka dni na przełomie czerwca i lipca? Nie tylko w Krakowie. Tym razem w męskim towarzystwie – kolegi i jego syna.
W środę 2 lipca – konferencja w Archiwum Państwowym w Kielcach (motto jednego z żydowskich klubów sportowych, działających w Kielcach w okresie międzywojennym brzmiało – o ile mnie pamięć nie myli – W trosce o zdrowie i kręgosłup pochylony pod ciężarem diaspory). Na cmentarz żydowski i ohel cadyka Kuzmirera rzuciliśmy okiem przez ogrodzenie, na koniec wybraliśmy się do Antykwariatu Metzgera – w poszukiwaniu żydowskich winyli.
W czwartek 3 lipca – wyjazd na Festiwal Kultury Żydowskiej w Krakowie. Najpierw podróż: w połowie drogi mijamy cmentarz żydowski w Wodzisławiu. Z tej perspektywy, jego ogrodzona część leży na lewo od siódemki, środkowa – pod równo położonym asfaltem – część nieogrodzona – na prawo od drogi krajowej*. Ile takich widoków można obejrzeć, podróżując po Polsce, niechcący? W Krakowie zostawiamy auto na parkingu tuż obok Muzeum Galicja. Festiwalowy dzień przed nami.
Muzeum Galicja: wystawa fotograficzna o rozpadzie kultury żydowskiej na terenie Zachodniej Ukrainy/Wschodniej Galicji, tam krótka rozmowa po angielsku z Francuzką niemogącą się nadziwić nieopisanej biedzie i odchodzeniu w przeszłość społeczności pozostawionej samej sobie. Kolega wspomina wyjazd na Ukrainę z początku tego roku. Widział tam podobne obrazki – na własne oczy.
Siedziba Fundacji Judaica przy Placu Nowym/Żydowskim: spotkanie z Pawłem Smoleńskim, pełna sala, uprzejmy dźwiękowiec wpuszcza nas bocznym wejściem i przynosi dodatkowe trzy krzesła. Oczy zasypane piaskiem to obowiązkowa pozycja dla obserwatorów konfliktu izraelskiego-palestyńskiego. Przykład? Na początku – czy to ważne kiedy? – młodzi żołnierze armii izraelskiej, po dokonaniu przeszukania domu palestyńskiej rodziny, prosili o… ścierkę do wytarcia podłogi, którą zabrudzili swoimi butami. W miarę służby wojskowej wrażliwość szybko ustępowała praktycznemu podejściu. Gdy telewizja pokazywała ważny mecz, wystarczyło zastukać kolbami w przypadkowe drzwi w patrolowanej strefie. Emocje futbolowe to rzecz święta, a do własnego domu, czy bazy – daleko.
JCC przy Miodowej: rozmowa o powolnym odradzaniu się społeczności żydowskiej w Hiszpanii i Portugalii. Z jednej strony polska studentka, prowadząca lekką prezentację o żydowskim Toledo, z drugiej – pani w sile wieku mieszkająca w okolicach Porto, język konwersacji – znów contemporary lingua franca tj. angielski. – Sefardi, aszkenazi… jakie to ma znaczenie? – słyszę później w windzie od innego uczestnika tej prezentacji. Pod rozwagę! Przy wyjściu z budynku przemyka obok nas Michael Alpert z klezmerskiego zespołu Brave Old World.
Księgarnia Jarden na Szerokiej: tradycyjne przeglądanie półek, rozmowy, wreszcie zakup m.in. archiwalnego, brązowego (brunatnego?!) numeru Nigdy Więcej – z fotografią kirkutu w Starachowicach sprzed kilku lat. Macewy wymazane swastykami. A tak pozytywnie rozpisywałem się o tym mieście kilka tygodni temu…
W międzyczasie – samodzielnie lub w podgrupach: film o życiu w kibucu (znów tłumy w Fundacji Judaica), projekt Muzeum na kółkach i wystawa nowoczesnej rzeźby – pod chmurką na placu Wolnica, festiwalowe murale na kazimierzowskich kamienicach, rzut oka na Cmentarz Remuh – przez okno w murze przy ul. Jakuba, przygotowania sceny do Szalom na Szerokiej za dwa dni, bankomat przy Synagodze Starej, Tempel, Kupa, Izaaka i Remuh – tylko z zewnątrz. Jak to? Być na Kazimierzu i nie wstąpić do synagogi, choćby turystycznie? W tym miejscu to wręcz niemożliwe. Siedziba Fundacji Judaica i Cheder Cafe to dawne domy modlitwy, a w Muzeum Galicja odbywają się nabożeństwa Beit Kraków***.
Wieczorem w Cheder Cafe – niespodzianka: tym razem nie ma transmisji na żywo koncertu z Synagogi Tempel. To może koncert Jascha Lieberman Trio w Synagodze Wysokiej tuż za rogiem? Nie. Po dobrych dwóch(?) kwadransach znajdujemy przyjemne miejsce ze smacznym domowym jedzeniem, z jeszcze milszą obsługą – przy Miodowej***. Frank London w towarzystwie jakiegoś pana właśnie kończy posiłek. Przy stoliku obok młody cudzoziemiec prosi o zrobienie zdjęcia – z pysznościami na talerzu. Na deser dnia pełnego wrażeń: opowieść kolegi o nagraniach wspomnianego muzyka, które dostał w 2006 r. od pracownika jednego ze sklepów w Augustowie. Zapomniałbym, w połowie dnia: zapiekanki z Okrąglaka na obiad i maliny prosto ze straganu na deser. Klejące się, rozkraczone stoliczki i wszędobylskie, natrętne gołębie – krakowskie tapas? Czarnoskóry basista z zespołu Londona przy sąsiednim okienku, oczywiście z zapiekanką.
W drodze powrotnej, około pierwszej w nocy, zjeżdżamy z siódemki do Wodzisławia, żeby obejrzeć ruiny synagogi. Lampy uliczne wyłączone, ciemno choć oko wykol, ani żywego ducha na ulicy, ani poświaty szklanej pogody za firankami! Dosłownie uciekamy stamtąd, muru synagogi nie ujrzawszy…
Następnego dnia w Kielcach miały miejsce uroczystości rocznicowe pogromu. Zupełnie wyszło nam to z głowy. Odsypialiśmy Kazimierz, a potem rozmawialiśmy przy bardzo długim śniadaniu, słuchając muzyki granej, śpiewanej, albo skomponowanej przez Żydów. Pamięć o kieleckim koszmarze… niech trwa wykuta w kamieniu. Przeszłości nie da się zmienić. Liczy się teraźniejszość, choćby miałaby się sprowadzać do chodzenia czyimiś ścieżkami.
W trakcie przygotowywania wpisu słuchałem Remembrance of Kazimierz, pierwszej płyty zespołu Jascha Lieberman Trio, o którego koncert otarliśmy się w Krakowie****. Nie wiem, czy rozkosz być Żydem. Bez dwóch zdań jest nią posłuchać klezmerki najwyższej próby. Do tego obowiązkowe podglądanie koncertów z Tempel, również z poprzednich lat*****. Ile razy już to wszystko widziałem, a ile jeszcze razy zobaczę?
* http://www.sztetl.org.pl/pl/article/wodzislaw/12,cmentarze/4697,cmentarz-zydowski-w-wodzislawiu/
*** http://www.polakowski.com.pl