Rok Janusza Korczaka

Odbierając synka z przedszkola, zauważyłem w hallu plakat kampanii społecznej  „Nie ma dzieci – są ludzie”, podsumowującej działania podejmowane w celu uczczenia roku znakomitego lekarza, pisarza, a przede wszystkim pedagoga. Nie zauważyłem, by media były szczególnie zainteresowane relacjonowaniem wydarzeń związanych z Rokiem Janusza Korczaka. Może niespecjalnie szukałem?

Zadałem za to sobie sporo trudu, by kupić napisaną przez Korczaka i wydaną w 1922 r. książkę „Sam na sam z Bogiem. Modlitwy tych, którzy się nie modlą”, wznowioną w 2005 r. przez Bibliotekę Więzi (również ze względu na sugestywnie zaprojektowaną okładkę). Na próżno!

A jest tam fragment zachwycający: „Znalazłem Ciebie, mój Boże, jak dziecko, co, złej – obcej oddanej opiece, ucieka – i po tylu trudach, przygodach tuli się wreszcie do drogiej piersi w pieśń serca jej zasłuchane. Kto winien, że zapatrzony w radosną zabawę, oddaliłem się od Ciebie, mój Boże? – że kram z błyskotkami, huczna muzyka, małpka na łańcuchu, barwna gawiedź jarmarku pociągnęła płochego? A oto najgorsze: że jasną Twą postać zasłonili mi cienie Twoich Boże, kłamliwych tłumaczów. Poprzez mroczną zgraję przedzierać się byłem zmuszony. Ich zwodne: »Prosto – padnij – drżyj – powstań – na prawo«. Ich mdłe kadzidła – prochy – dymy i gromnice – cuda – groźby i grzechy – mury – popioły – zachęty i obietnice – kamienne tablice – nauki i gazy trujące. Ich: »Do mnie, bo mój Bóg nie tandeta« – poprzez kupę twych pomocników, faktorów, zastępców i katów, co odpychali, mrozili, zasłaniali, nie dali – do Ciebie, mój Boże, dążyłem. Dlaczego tak późno – dlaczego teraz dopiero (…). I cieszę się jak dziecko – nie nazywam ani Wielkim, ani Sprawiedliwym, ani Dobrym – mówię: Mój Boże. Mówię: »mój« i ufam”.

Z cytowanymi słowami Starego Doktora z pewnością mogłoby się zgodzić wielu ludzi, dla których wiara jest kwestią głęboko prywatną, ludzi niedopasowanych do wspólnot (kościołów, zborów, związków wyznaniowych) hołdujących wierze „bezwarunkowej”. Czy dogmat ma stanowić o istocie odrębności lub – o zgrozo! – poczuciu wyższości nad osobami interpretującymi archaiczne teksty (nieco) inaczej? Również z tego powodu, że wyznawcy danej religii (odłamu) są… najliczniejsi?

Gdy jesienią ubiegłego roku spacerowałem w Warszawie po ulicach Pragi i Woli, po głowie błądziły mi myśli, co pozostało po tym wspaniałym człowieku w świadomości Kowalskiego? Mniej lub bardziej udane pomniki we współczesnym otoczeniu (już, już, miałem napisać – wśród wieżowców), tablice pamiątkowe, szkoły jego imienia, może… kreacja Wojciecha Pszoniaka? Czas ma wszystko zetrzeć w proch?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.