Czy w jakimś celu, dla zysku? Żeby coś osiągnąć, albo kogoś spotkać? Nie, liczy się otwarcie na drogę, która może przynieść właściwie wszystko. Nie myślę jednak o podróży jako konieczności pokonywania przestrzeni. Umysłowi można dostarczyć niesamowitych wrażeń, nie ruszając się z miejsca. Wystarczy odpłynąć w sugestywny sen, by długo po powrocie na jawę nie móc uwierzyć, że to świat po zewnętrznej stronie powiek jest rzeczywisty.
Podróżnik cierpiący na bezsenność sięga natomiast po książkę i zagłębia się w nią jak człowiek skaczący z klifu. Po przecięciu tafli pierwszych rozdziałów unosi się w błogiej nieważkości przeplatających się wątków, by wreszcie – na granicy rozbratu z rzeczywistością? – rozgarnąć ostatnie fale wersów i wrócić do monotonii obowiązków i drażniącej powtarzalności problemów. Wielki błękit zostaje zastąpiony pustynnym piachem. Aż do następnego skoku…
Nie chcieć przeczytać książki zbyt szybko, jakież to cudowne doświadczenie! Pławić się w malarskich opisach pejzaży, przechodzić od rozkrzyczanych słońcem planów do słów wypowiadanych szeptem w ciemnych izdebkach gdzieś na końcu świata, obserwować jak coraz silniejsze światło sprawia, że ludzie i przedmioty zaczynają rzucać coraz bardziej intensywne cienie… Księgi Jakubowe albo wielka podróż przez siedem granic, pięć języków i trzy duże religie, nie licząc tych małych. Mądrym dla memoryjału, kompatriotom dla refleksji, laikom dla nauki, melancholikom zaś dla rozrywki. Śledzenie wydarzeń z perspektywy narratora i chyba z tuzina sportretowanych postaci to prawdziwa podróż przez światy równolegle. Innych szczegółów nie zdradzę, ale ostrzegam przed popadnięciem w zachwyt nad talentem Olgi Tokarczuk. Lektura obowiązkowa!